Lipienie skaczą w Kuusamo
Z Finlandią kojarzyłem Mikołaja i Muminki z dzieciństwa, Nokię z późniejszego dzieciństwa no i Rapalę z wędkarstwa – żona twierdzi, że to też dziecinne. Jej i całej masie innych obowiązków na przekór dałem się namówić na wyprawę do tego stosunkowo odległego kraju. Pełen komfort zapewniony – wygodna podróż samolotem z przesiadką w Helsinkach, na miejscu samochód do dyspozycji, zakwaterowanie nieopodal Kuusamo, przewodnicy z prowiantem, posiłki nad wodą. Nie muszę nawet głowić się nad sprzętem bo ten zapewnia organizator. W wygodnym domku tuż pod osławioną skocznią Małysza zakładamy bazę. Spotykamy tam Markku Kiviranta – to mózg całej wyprawy, animator turystyki w Kuusamo, któremu udało się zapalić wielu ludzi do promocji regionu poprzez nakręcenie filmu o naszych wędkarskich przygodach. Jeszcze pierwszego dnia wyruszamy na krótki rekonesans nad malowniczą rzeczkę Kitka, płynącą nieopodal. Krajobraz podmokłych trzęsawisk, jezior, bystrzy i wodospadów otulonych strzelistymi srebrnymi świerkami będzie nam od tej pory towarzyszył przez osiem dni tak samo wiernie jak jego mieszkańcy – renifery, łosie, niedźwiedzie, rysie oraz mnóstwo dzikiego ptactwa, i.. zatrzęsienie komarów, moskitów oraz meszek. Owady to dość dotkliwe towarzystwo zważywszy, że są absolutnie odporne na znane cywilizacji środki do ich odstraszania. Nie zważając jednak na niedogodności dzielnie łapiemy niedużego szczupaka i równie niewielkiego pstrąga okupując ten sukces kilkoma celnymi trafieniami latającej i bzyczącej watahy bezwzględnych krwiopijców. Rzeka jest w planach również w dniu drugim. Rano na śniadaniu w pobliskiej knajpce o dźwięcznej nazwie Ruka Tupa spotykamy naszego pierwszego przewodnika. To zapalony muszkarz, entuzjasta raftingu i doskonały znawca pobliskich rzek. Pod jego okiem łapiemy pierwsze lipienie – ja trzymam się spinningu, pozostali metody muchowej. Ośmielony sukcesami Pawła i naszego przewodnika biorę do ręki pierwszy raz w życiu muchówkę i plącząc się niemiłosiernie raz po raz w złośliwy i uparty sznur podpatruję kolegów. W końcu jest ! Chyba bardziej z przypadku zacinam lipienia. Mam już dwa – jednego na spinning i jednego na muchę – podwójny sukces, oba pierwsze w życiu. Sprzyja nam doskonała pogoda, otacza krystaliczna wręcz woda, raz po raz czuć po nogach ocierające się ryby i ma się wrażenie, że wchodzę im na głowę – jest bajecznie. Nie wiadomo co bardziej kręci młynki w głowie – zachwyt czy skutki aklimatyzacji. Mam wrażenie, że zatrułem się czystym powietrzem jak Ślązak jodem w piosence. Chwila nieuwagi, poślizg na kamieniu i siedzę w wodzie. Wszechobecny śmiech – czas na kawę przy ognisku, gdzie czeka na nas przewodnik. W Finlandii nad wodą znaleźć można w wielu miejscach specjalnie przygotowane, częściowo zadaszone miejsca na ognisko z pełnym wyposażeniem – siekierą, piłą, łopatą oraz zapasem drewna. Specjalne stalowe konstrukcje grilla zapewniają komfort przygotowania posiłków i napoi. Wszystko bez opłat, dla turystów, czyste, funkcjonalne i ogólnodostępne. Trzeciego dnia zmiana – jedziemy na jezioro do starej farmy Ollilan Lomamajat nad jeziorem Välijärvi. Gospodarzami są Mario i Tuomo Ollila. Ich przodkowie wyrabiali na farmie różne narzędzia rybackie. Są związani z tymi stronami tradycją mocną jak sieci, których od wieków dostarczała ich rodzina okolicznym rybakom. Przewodnik z szybką motorową łodzią opowiada nam o zawodach w trollingu, jakie organizowane tu są z powodzeniem od lat. To najlepszy sposób na trocie, które zamieszkują niższe partie głębokiego, polodowcowego jeziora. Ale nam każe gonić za szczupakiem na półmetrowej wodzie, w trzcinach pod brzegiem. Paweł bez przekonania obławia gumowymi przynętami płycizny co chwila zaczepiając o rośliny. Ja dostaję od przewodnika bardzo popularną na tych wodach wahadłówkę anty zaczepową i raz po raz notuję ataki szczupaka, jednak zacinam bezskutecznie. Do południa mam pecha. Paweł wyciąga kilka szczupaków, ja muszę się pogodzić z porażką – nie jestem w stanie skutecznie zaciąć. Popołudniowy posiłek serwowany jest przez gospodarzy na malowniczej wysepce. Gospodarz opowiada nam, jak bawił się tutaj w wojnę z braćmi i kolegami w dzieciństwie. Ja myślę wciąż o wojnie w trzcinach. Wiem, czuję to, że złowię dzisiaj tęgą rybę. Po południu walki ciąg dalszy. Dopływamy do płytkiej zatoczki. Wiatr od strony wody spycha wszystko co pływa w głąb, to dobry znak. Podciągam blachę pod łódkę, już widzę jak lśni w słońcu, kiedy na jej drodze zauważam kątem oka podłużny cień. Koryguję tor przynęty i z przerażeniem dostrzegam, że za chwilę trafię w rybi.. ogon! Szczupak stoi dokładnie tyłem, nie zauważy blachy, ucieknie! Nagle błyskawiczny zwrot ryby i akcji. Czuję i widzę jednocześnie branie. Wędka ugina się, automatycznie zacinam i dalej obserwuję całą sytuację jak na zwolnionym filmie. Odejścia, walka, przewroty – wszystko jak w teatrze, na scenie dobrze wyreżyserowanej sztuki – nie wierzę własnym oczom – powoli holuję pięknego szczupaka. Jeszcze kilka sztuczek z ucieczką pod łódkę i jest za burtą – z jego strony patrząc naturalnie. Jestem tak przejęty, że zapominam wyjąć aparatu – a wszak oprócz łowienia ryb przyjechałem tu robić zdjęcia.. Dobrze, że kamera uwieczni tych kilka minut emocji. Mierzymy rybę – 93 cm – nie ma metra. W opowieściach czasu rzeczywistego, w związku z tym że wróciła do wody i pewnie w niej trochę jeszcze popływa, na pewno urośnie te marne siedem centymetrów ! Paweł także wyciąga piękną, ponadmetrową sztukę. Udany dzień kończy wytworna kolacja u gospodarzy, na którą składają się różne gatunki miejscowych ryb przygotowane na rozliczne sposoby. Kuchnia tutaj jest wyborna, zasiedzieliśmy się do dwunastej.. ale jak tu się zorientować w czasie kiedy podczas białych nocy słońce nie zachodzi nawet na minutę..
Czwartego dnia gościliśmy w wyjątkowym miejscu. Wanha Raatesalmi to stary dom, w którym kiedyś był szpital dla umysłowo chorych. Podupadające gospodarstwo kupił nasz gospodarz i przewodnik – Jussi Törmänen z przeznaczeniem na agroturystykę. Główny budynek wciąż czeka na gruntowną odbudowę i straszy pustymi oczodołami okien niczym dom z horrorów. Z przyległej służbówki Jussi zrobił siedzibę z fińską duszą. Jest tu olbrzymi piec z zapieckiem i szamotową kuchnią. Surowe wnętrza zdobią przedmioty codziennego użytku poprzednich mieszkańców, którzy zajmowali się wyrobem sań i innych produktów z drewna. Na ścianach znajdują się jeszcze namacalne ślady po warsztacie ich pracy – metalowe haki u powały do suszenia drewna czy otwory do jego wyginania. Jussi ze swadą opowiada jak zrobić we własnym zakresie farbę zabezpieczającą dom przed wilgocią, mrozem i wiatrem – wszystko, nawet okna zrobił sam z żoną. Także łódź, którą dostajemy na ryby wygląda jak z epoki – drewniana, zabezpieczona tradycyjnym rodzajem pokostu, pięknie wyprofilowana.. tylko sklejka z której została wykonana zdradza jej współczesne pochodzenie. Na jeziorze łowimy jazie i okonie. Namierzone miejsca obfitują w te gatunki i wyjmowanie raz po raz większej sztuki sprawia nam olbrzymią radochę. Posiłek mamy zaplanowany na urokliwym półwyspie z dymiącą, opalaną drewnem tradycyjną fińską sauną. Wokół porozrzucane stare rozpadające się łodzie dopełniają klimatu wędkarskiej przygody. Specjalnie dużo miejsca poświęcam na opisywanie fińskiej kuchni, bo jest o czym pisać. Podstawę potraw w Laponii stanowi mięso renifera przygotowywane na różne sposoby oraz ryby. Tradycyjnym deserem jest żurawina z bitą śmietaną. Jagody i borówki w tutejszych lasach są wyjątkowo soczyste i aromatyczne. Występują tak powszechnie, że na okres ich zbierania przyjeżdżają tu w celach zarobkowych wycieczki nawet z Tajlandii. Finowie nie mają nic przeciwko egzotycznym gościom, byle nie podchodzili za blisko ich domostw – mieszkając na rozległych terenach w małych skupiskach, są ludźmi zachowującymi dystans i szanującymi prywatność. Jednocześnie są bardzo uprzejmi i otwarci w kontaktach. Ważna jest dla nich historia niepodległości, bardzo podobna do naszej. Długo i namiętnie potrafią o niej dyskutować. By lepiej zrozumieć fińskie losy i fińską mentalność, od Markku dostałem lekturę obowiązkową: Tuntematon Solista (The Unknown Soldier) autorstwa Văinö Linna – sięgnę po nią zaraz po przyjeździe.
Piąty dzień to powrót na rzekę Kitka, ale znacznie wyżej. To dzień niezwykłych wrażeń i niepowtarzalnej przygody. Płyniemy na spływ pontonem rwącymi bystrzami górnych odcinków malowniczej rzeki. Startujemy z Basecamp Oulanka. Zaopatrzeni w wodoodporne stroje, kaski i kamizelki ratunkowe przechodzimy krótkie szkolenie. Uczymy się zasad utrzymania się w pontonie, komend, studiujemy mapę. Pierwsze sześć kilometrów pokonujemy bez postoju rwącymi bystrzami zalewani raz po raz kubłami wody z rzeki. Przemoczeni i rozbawieni docieramy do pierwszego zwolnienia na zakręcie rzeki. Montujemy zestawy i polujemy na legendarną sieję wędrowną, którą obiecuje nam przewodnik. Jak to zwykle bywa w legendach, składają się one z mitów wymieszanych z faktami. W naszym przypadku do końca osławiony whitefish pozostaje legendarnie nieuchwytny. Coraz bardziej zbliżając się do granicy rosyjskiej krajobraz zmienia się diametralnie. Górski landszaft ustępuje widokom bliższym amazońskim dorzeczom. Łapiemy trochę okoni i płoci na muchę. Rzeka Kitka wpada do znacznie większej Olangi – to znak, że nasza podróż zbliża się do końca. W oddali widzimy przeciągniętą nad rzeką linę z czerwonymi kulami oznaczającą pas graniczny niemożliwy do przekroczenia. Czujemy obecność ukrytych w lasach posterunków granicznych. Jesteśmy zmęczeni ale zadowoleni. Szybko mkniemy po fińskich szutrach małym busem ciągnąc przyczepę z pontonem. Kierowca przewrotnie zwany ślamazarnym milczkiem pędzi jak szalony sprawnie tnąc zakręty, pozostawia tuman kurzu za sobą. W Finlandii zjazd z asfaltu w boczną drogę wcale nie oznacza redukcji prędkości do 20 km/h w obawie o zawieszenie. Szutry są tak utrzymane, że bezpiecznie docieramy w najgłębszą dzicz prędkościami bliskimi 100 km/h. Wyścigi mają tu piękną tradycję a Finowie mogą się poszczycić wieloma znakomitymi kierowcami – oczywiście z Kubicą sobie nie poradzą !
Dwa ostatnie dni łowienia spędziliśmy na różnych odcinkach rzek łapiąc głównie lipienie i po cichu licząc na pstrągi, które ze wstępnych informacji miały być gatunkiem osiadłym a okazało się, że płyną z rosyjskich jezior i dopłynąć nie mogą.. Popsuła się też pogoda a wraz z nią humory. Ostatniego dnia postanowiliśmy się nieco rozglądnąć po okolicy. Odwiedziliśmy z kamerą fabrykę blach Kuusamo. Przyjął nas sam założyciel Paavo Korpua. Skromny starszy pan przekazał już swoje udziały synowi i odszedł na emeryturę. Teraz jego dzień pracy zmienił się diametralnie – wcześniej przychodził każdego dnia na ósmą, teraz jest punktualnie o dziewiątej. Wychodzi także godzinę wcześniej. Dalej projektuje nowe przynęty oraz usprawnia swoje hity – profesor-y, Lappi-Loiste-y i Kilpa-Loiste-y. Sprzedają głównie do Rosji, mogą dowolnie pomalować przynęty pod specjalne zamówienie, szczycą się najwyższą jakością wykonania. Oglądamy cały proces produkcyjny, jesteśmy pod wrażeniem. Tulu blach nie urwali byśmy do końca życia.. Na koniec demonstracja na pobliskim jeziorze. Paavo rzuca niewielką obrotówką i z pierwszym rzutem wyciąga kilowego pstrąga. Hmm, nic trudnego pomyślałem sobie i daję znak, że chcę koniecznie spróbować. Rzucam pięć razy i nic. On tak zawsze, pociesza mnie jego sekretarka, Kirsti Kallunki. Przecież nie mogę konkurować z mistrzem – odpowiadam znajdując wygodne i bezpieczne wyjście z sytuacji.
Na koniec odwiedzamy słynną skocznię w Kuusamo i zachwycamy się rozległą panoramą niezliczonych jezior i rzek okalających miasteczko. Wracamy zwalniając co chwila w celu ustąpienia pierwszeństwa pochodom wałęsających się, trochę roztargnionych reniferów. Jutro wylot. Przygoda dobiegła końca. Głowy mamy pełne planów – chcemy tu wrócić zimą. Liczymy, że nasz organizator – Eventur Fishing jak legendarna złota rybka spełni i to życzenie. Póki co dziękujemy za bajkową przygodę.
Marcin Niemiec
fot. Autor